Rozmowa z mistrzynią i wicemistrzynią świata w kajakowej dwójce z Duisburga, 24-letnią zawodniczką klubu AZS AWF Poznań, Martyną Klatt.
Zdobyła Pani w Duisburgu wspólnie z Heleną Wiśniewską tytuł mistrzyni na 200 m i wicemistrzyni świata na 500 m. Ze wszystkich stron posypały się pochwały, a Pani trener klubowy, Maciej Wyszkowski, przyznał, że chyba nie ma Pani słabych stron, no może z wyjątkiem warunków fizycznych. Czy zgadza się Pani z taką oceną?
- Tak na szybko to trudno mi też wskazać, co jest moją piętą achillesową. Może słabe strony z czasem umiem przekuwać w atuty, bo pamiętam, że kiedyś nie byłam fanką siłowni i biegania. Po wielu latach treningów pod tym względem jestem przynajmniej w środku stawki w naszej kadrze. A co do warunków fizycznych, to może rzeczywiście nie imponuje wzrostem, bo mierzę 167 cm i daleko mi do wzoru kajakarki z długimi rękami i odpowiednią muskulaturą, ale tak szczerze to nigdy się tym nie przejmował, czy pasuję do kajaków. Po prostu robiłam swoje.
Jak się zaczęła Pani przygoda z kajakarstwem?
- W SP 63 na Starołęce, gdy miałam 11 lat, pewnego dnia pojawił się trener Enei Energetyka, Piotr Wojciechowski. To był typowy nabór do sekcji kajakowej. W sumie mogłam znaleźć się w innym miejscu i innym sporcie, bo czułam, że potrzebuję już treningów, bo często wówczas chodziłam na dodatkowe zajęcia z wf. Padło na kajaki i byłam z tego zadowolona przez kolejna dwa lata. Problem z treningami pojawił się dwa lata później, kiedy spodobało mi się inne towarzystwo niż sportowe. Dobrze to rozegrał wówczas trener, który odczekał i po kilku miesiącach zadzwonił do mnie z pytaniem, czy nie uzupełniłabym brakującego miejsca w osadzie. Dodatkowo umotywowała mnie koleżanka z sekcji, Klaudia Cyrulewska. Od tego czasu „nie zdradziłam” już kajaków i nie miałam już dłuższej przerwy w treningach. Do liceum poszła do Szkoły Mistrzostwa Sportowego na os. Tysiąclecia, co było też jasnym sygnałem, że chce związać swoją przyszłość już na dobre i złe z kajami. Od 13 roku życia nie miałam kolejnej chwili zwątpienia, nie miałam tez poważniejszych problemów zdrowotnych, a to w życiu sportowca jest równie ważne jak motywacja.
A jak się Pani czuła, kiedy okazało się, że trener kadry, Tomasz Kryk, postanowił, że po Waszym zwycięstwie na 500 m w majowym Pucharze Świata na poznańskiej Malcie nie wystartujecie na Igrzyskach Europejskich w Krakowie?
- Początkowo trochę nie rozumiałyśmy tej decyzji, bo jesteśmy młode, ambitne i rwałyśmy się do startu. Uważałyśmy, że to nam należało się miejsce w reprezentacji. Trener postanowił jednak inaczej i czas pokazał, że miał rację, bo dziewczyny, czyli Karolina Naja i Anna Puławska w pięknym stylu sięgnęły po złoto. Z czasem żal więc minął, poza tym od początku wiedziałyśmy, że to my popłyniemy w najważniejszej imprezie sezonu, czyli MŚ w Duisburgu. Była jeszcze inna kwestia, a mianowicie brak startów przez prawie trzy miesiące. Wiadomo, że w ostatnich latach nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona. W kadrze młodzieżowej startowałam regularnie i częściej niż jako seniorka. Z drugiej strony był czas, by dopracować wszystkie niedociągnięcia techniczne.
No właśnie zaczęła Pani mówić o występach w młodzieżowej reprezentacji. Jest Pani multimedalistką MŚ i ME w juniorskich kategoriach wiekowych. Nie wszyscy spodziewali się, że tak szybko Pani „odpali” w seniorkach. A jak Pani na to patrzy?
- A ja patrzę na to w ten sposób, że kilka lat temu wytrenowanie mojego organizmu nie było jeszcze takie, by walczyć o medale na najważniejszych imprezach seniorskich. Po prostu nie do końca potrafiłam się zregenerować po ciężkich treningach i walczyć jak równy z równym choćby z dziewczynami z kadry podczas kwalifikacji w Wałczu. W tym sezonie poczułam się mocniejsza i uporządkowałam sobie wszystkie sprawy w życiu prywatnym. To przełożoyło się na wyższą formę.
Trener klubowy wspominał również o tym, że po medalowym występie na MŚ nie przewróci się Pani w głowie...
- To prawda, sukces z Duisburga za wiele w moim życiu nie zmieni. Zrobię wszystko, żeby pozostać sobą. Na razie to czuję się trochę taka zakręcona, bo jeszcze nie opadły emocje z MŚ, a ja mam jeden dzień na przepakowanie się i wyjazd na przedolimpijski rekonesans do Paryża. Nie będą tam z koleżankami startować w Pucharze Świata, ale potrenujemy i zapoznamy się ze specyfiką toru.
Pewnie sporo kibiców chciałoby wiedzieć choć trochę więcej o Pani życiu prywatnym.
- Mieszkam z chłopakiem Piotrem, byłym kajakarzem, który wspiera mnie na wielu płaszczyznach. Dużo mi dała też jego obecność w Duisburgu. Tata zmarł cztery lata temu, a mama cieszyła się z moich sukcesów przed telewizorem. Podobnie jak dwie siostry, które wybrały inną drogę życiową niż ja i nie mają nic wspólnego ze sportem.
Radosław Patroniak
Głos Wielkopolski
Sobota–niedziela, 2–3.09.2023